Wandaler-Weg str. 82

To jest mój pierwszy wojenny list, kupiony… hm, no z dekadę temu. I, by być zupełnie szczerym, początkowo trafił do mojej szuflady na dalsze kilka lat. Zwyczajnie zapomniałem o nim. Ale co miało wyjść, wyjdzie. I list ów również wyszedł. I zacząłem się nad nim zastanawiać. Obracałem go, czytałem obie strony w kółko i w kółko. I myślałem. Aż w końcu trzeba było coś z nim zrobić. A najlepiej, oddać rodzinie, potomkom.

No, ale to nie takie proste. Należało zacząć od odszukania adresu. To akurat banał, bo dysponuję zarówno spisem ulic z okresu okupacji jak i niemieckim planem z 1943 roku również ze spisem i dodanymi oznaczenia kwadratów, przed które dana ulica przebiega. I tu pierwsze zaskoczenie! Walndalerweg to ulica Bugaj!

Z zasobów własnych
Źródło: https://stareplanymiast.pl/PM/PABIANICE/PM1943/

To praktycznie obok mnie, kilka numerów dalej… No tak, ale wtedy numeracja domów była inna, bo teraz ten adres to blok, który wcale nie musi stać w tamtym miejscu. No i faktycznie. Zaczęło się więc szukanie starego adresu Bugaj 82.

Może czas już wtrącić pierwszą stronę listu: Nadawca: Borkowska Zofia, zamieszkała przy Wandalerweg (Bugaj) Strasse 82. Pabianice, Warthegau (Kraj Warty).

Z zasobów własnych

W teorii powinno to być proste, ale… znów to cholerne ale! Bo strona nieparzysta istnieje do dziś i numery są do odnalezienia praktycznie ode ręki, ale po parzystej stoją bloki… Szlag by to! Niby proste, ale w sumie to jednak nie takie proste. I co to zrobić? Niby mam wgląd do układu domów po tej felernej stronie dzięki Retromapom i ich skanom zdjęć lotniczych miasta z 1966 roku, ale co, mam liczyć dachy? A jak działki miały inny układ wtedy i porównywanie ich rozkładu ze współczesnym może się nie trzymać wcale kupy? Wgląd w archiwalne plany odpada, bo trzeba wynająć biuro geodezyjne, zapłacić im i czekać na ich działania, co wcale nie musi dać pozytywnego wyniku, bo skąd mam wiedzieć, czy w ogóle są jakieś plany tej części miasta z lat 40-tych czy 50-tych. Szlag znowu! I co tu dalej zrobić, jak to ugryźć? Nie pamiętam, czy znałem już wtedy Geoportal, ale to nawet wiele by mi nie pomogło, bo numeracja domów nie jest tożsama z numerami działek więc to też w sumie było by polowanie na wróble z armatą… Przyznam się, że mam pewną lukę w pamięci, bo nie mogę sobie odcyfrować, kto mnie skierował do śp. Alicji Gross. Ale poniekąd był to strzał w dziesiątkę. Pierwszy mały sukces. I niestety, ostatni. Pani Alicja okazała się być malutką, przemiłą starszą panią, mającą wówczas już 93 lata. I okazało się, że ona faktycznie mieszkała pod tym adresem, co i rodzina Borkowskich. Ale (znów to ale!) zastrzeliła mnie stwierdzeniem, że w 1942 roku, któregoś dnia wróciła z pracy i zastała dom wywrócony do góry nogami i z wiadomością, że Gestapo zabrało jej rodziców, tak jak stała – wyszła. I nigdy więcej do tego domu już nie wróciła. I znów porażka.

Ani domu, ani rodziny. Ani wspomnień powojennych.

Pamiętam, że pomyślałem sobie, by poszukać dawnych meldunków i ta myśl zaprowadziła mnie do wydziału spraw obywatelskich, do kierownika tego działu, p. Porosa i on rozłożył ręce, stwierdzając, że nie ma jak mi pomóc, bo obowiązek meldunkowy wprowadzono dopiero na przełomie lat 60-tych i 70-tych i nie ma żadnych starszych meldunków więc nie da się sprawdzić, gdzie kto mieszkał np. podczas wojny, jak i po jej zakończeniu… Szlag! Znowu i znowu!

Swego czasu, po pierwszej publikacji tego listu na łamach SzP (tu niespodzianka, że nie jestem w stanie odnaleźć tego postu :/ ) sprawa nabrała pewnego rozmachu. Niedługo po tym, miałem spotkanie w redakcji „Życia Pabianic”, pojawił się na ich stronach artykuł. I dalej cisza.

Miałem to wydanie gazety, ale zawieruszyło mi się teraz więc nie będzie skanu. Może kiedyś, podczas szukania innych materiałów się znajdzie, wtedy go dodam.

Tymczasem, minęło kolejne kilka lat ciszy i w 2018 roku…. Byłem już pewien, że historia zatoczy koło i jednak list trafi do rodziny. Tu Mickiewicz mi staje w pamięci: „Już był w ogródku, już witał się z gąską (…)

I po kilku tygodniach wyszło jednak, że nie. Że znów to nie ta rodzina. Znów porażka.

Źródło: z linku powyżej, ostatni wpis

I znów cisza.
Irytująca, dzwoniąca, perfidna cisza.

Nie mam jak zakończyć tekstu. Nie mam czym. Bo nie ma happy endu. W zasadzie nie ma też bad endu, rzecz jest dalej w toku, nie rozwiązana, zawieszona w próżni niebytu i zmarnowanego czasu. Może nie zmarnowanego, ale czuję się, jakby cała para poszła w gwizdek, jakby nic z tego nie wyszło, a przecież trochę pozytywów było. Spotkałem przemiłą panią, w komentarzach ludzie spotkali się po latach i tak ucieszyli na swój widok… Uśmiechów i zaskoczenia nie brakowało wiec jakiś pozytywny wydźwięk jednak był. jakby rykoszetem i od niechcenia, ale był.

I to jest dobre.
I tego będę się trzymał.