W latach 1838-1864 burmistrzem Pabianic był pan Władysław Bartkiewicz.
Nazwisko powinno zabrzmieć „znajomo” wszystkim zainteresowanym początkami fotografii ulicznej w naszym mieście. Tak, to krewny panny Heleny Bartkiewiczówny, autorki dwóch podobizn naszego dworu oraz kościoła św. Mateusza. O samym panu nie wiem nic ponad to, co już napisałem, plus drobiazg, że popełnił ów jegomość pewien artykuł dla „Tygodnika Illustrowanego”, który to został opublikowany w 1870 roku, w 132 numerze z 9 lipca.
Zanim przejdę do samego tekstu dodam, że artykuł został okraszony ryciną drzeworytu J. Sosińskiego stworzonego na bazie zdjęcia wspomnianej krewniaczki. Celowo piszę „na bazie”, gdyż rysunek jest nieco… niedokładny. Niezupełnie, że mu czegoś brakuje w stosunku do fotografii. Raczej… że jest czymś w rodzaju obrazu po korekcie. Czegoś brakuje, coś przybyło… takie tam detale 😉
Już wtedy czyniono pierwsze próby retuszowania fotografii, dlatego też „retusz” szkicu uważam za całkiem udany i jeśli nikt nie widział oryginału, w życiu różnic się nie domyśli .
Zacznijmy więc od szkicu, który troszkę „podbajerowano”, dodając przede wszystkim mieszkańców miasta, nieobecnych na fotografii. Nieobecni mogli być z trzech powodów.
Pierwszy, że faktycznie mogło ich wtedy tam nie być, co jednak wydaje się być nieco naciągane. Środek dnia, geometryczne i urzędowe centrum miasta i kobieta z aparatem fotograficznym w osiemdziesiątych latach XIX wieku? To musiało przyciągnąć przynajmniej kilka osób, nie chce mi się wierzyć, że umknęło wszystkim, nawet dzieciom, których przecież nigdy nie brak na ulicach. Zatem nie ma ich z innego powodu. Zostali usunięci z kadru celowo, przez kogoś broniącego dostępu do tego miejsca, aby się nie utrwalili. Ta trwałość postaci będzie tu kolejnym powodem, by ich nie było. Wówczas technika wykonywania fotografii dość mocno raczkowała i nie wymyślono jeszcze emulsji o różnym stopniu czułości, co przenosiło się na czas naświetlania błony fotograficznej, w efekcie sprawiając, że jeśli ktoś się nie poruszy przez cały czas naświetlania klatki, wyjdzie na zdjęciu względnie ostro. Ale wystarczy lekkie poruszenie lub wręcz przesunięcie się o krok i z postaci robi się mało raczej wyraźna smuga, która zdecydowanie psuje odbiór całej fotografii. Możecie spróbować tego efektu wieczorem, ustawiając aparat w tryb auto, z ISO na poziomie 100, by względnie upozorować tamte zaszłe warunki i zróbcie zdjęcie pieszym na ulicy. Mimo lamp, postacie będą nieostre a może i wręcz rozmyte. Dlatego na tym zdjęciu nie ma ludzi. Są za to na rysunku, który nie miał już takich wymagań, by zaistnieć.
Jest na nim również bocian w gnieździe na wschodniej stronie attyki. Na fotografii jest wprawdzie gniazdo, ale bez jego mieszkańca 😉
Kolejną różnicą jest słup trakcji elektrycznej przy frontowym alkierzu bez podpórki, wyraźnie widocznej na dziele panny Bartkiewicz.
Kolejną, którą zauważyłem jest coś w rodzaju niedociągnięcia niż błędu lub celowego działania. Chodzi mi o pierwsze okno od ulicy we wschodniej ścianie (prawa strona w kadrach). Rysunek ukazuje je tak ciemnym, bez ramek okienek w środku i tak długie ku dołowi, że można by się w nim dopatrywać bocznych drzwi a nie okna faktycznego.
Tak, bawię się tu w 'znajdź różnice’, ale skoro są, to czemu ich nie wyliczyć?
Pozostały już tylko dwa niuanse na koniec. Okienko na poddaszu wyraźnie w gotyckim stylu z ostro zwieńczonym łukiem, które na zdjęciu ma łuk zwieńczenia raczej gładki i płot za słupem, inny od tego po prawej stronie rysunku i wiodący wzdłuż ulicy a nie dalej od niej, podobnie do dzisiejszego i taki sam na fotografii po obu stronach dworu.
Oddam trochę sprawiedliwości panu Sosińskiemu. Zaletą drzeworytu jest jednak uwypuklenie detali, które się zlały na albuminie w całość z dworem czyli rynny na wschodniej elewacji, wyglądające na zdjęciu jak potężne zacieki na tynku oraz dach kryty gontem. Na fotografii go widać, ale rysunek o wiele lepiej go przedstawia. Trochę szkoda, że autor obciął prawą stronę kadru. Być może szkic uwydatniłby rzeczywisty odstęp pomiędzy budynkami.
Drugą częścią będzie tytułowe „bajanie” pana burmistrza.
Bajania uważam za braki w ścisłej wiedzy pana Bartkiewicza, choć trudno całkowicie wykluczyć „złą” wolę autora tekstu.
Dla przypomnienia: Kazimierz Wielki 1310-1370.
Dwór Kapituły Krakowskiej wzniesiony w latach 1565-1571.
Panu się o dwa wieki rozminęło datowanie, ale jak wyżej napisałem, wiedzę mógł mieć mocno nieprecyzyjną i o ile część jej wyniósł z nauk, to część zdecydowanie należała do podań i legend. Dziwi aż nieco, że nic nie wspomniał o legendarnej księżniczce Pabiance, choć tu nie ma w sumie pewności, kiedy ta legenda się narodziła sama.
Kolejny przykład rozminięcia się faktów, na szczęście już tylko o kilka dekad.
O ile rzecz dotyczy oczywiście sejmu sieradzkiego z 1432 roku, kiedy to sam król Władysław Jagiełło gościł w naszym dworze – i to jest już fakt niezaprzeczalny – to jakkolwiek dotyczy to pierwotnego dworu, drewnianego wprawdzie jeszcze, ale funkcjonującego już od dawna jako główna siedziba zakonników i który to podpisał w Pabianicach jedyny, rangi międzynarodowej, dokument regulujący sprawy między Polską a czeskimi Husytami. Co za tym idzie, Jadwiga nie mogła być tu obecna wówczas, gdyż nie żyła już od ponad trzydziestu lat.
Można by dopuścić opcję innego sejmu (sejmiku?), w czasie kiedy jeszcze żyła, ale nie zachowały się na to żadne dokumenty tu, i zapewne w Sieradzu również, gdyż obecność koronowanych głów zdecydowanie byłaby odnotowana, o ile w ogóle jakieś inne dokumenty.
Tu ciekawostka. Nie do końca rozumiem, co autor miał na myśli. Las? Jakiś wydzielony teraz, zagospodarowany pod hodowlę zwierząt? A może jakieś ogrody i zwierzęta trzymane bardziej dla ozdoby niż z potrzeb życia? Zastanowiło mnie to, gdyż wszelkie plany z XIX wieku podają w tej okolicy dwie ulice o przebiegu północ-południe: Saska, przezwana potem na Piłsudskiego oraz za nią, na zachód kolejna: Ogrodowa, ale tylko do 1917 roku, potem przemianowana na ulicę Zwierzyniec (O!) I tu też zaskoczenie dodatkowe, gdyż na planie wytyczającym ulice i działki Nowego Miasta ta ulica już 1824 roku również nosiła nazwę Zwierzyniec, czyli coś musi tu być na rzeczy.
I dopiero w około 1937 roku przemianowana na ulicę B. Pierackiego, co ma uzasadnienie w zabójstwie tegoż ministra w 1934 roku.
Zatem: ulica Ogrodowa/Zwierzyniec versus zwierzyniec z powyższego cytatu. Mają coś wspólnego? Bardzo możliwe. Ale tylko z nazwy, bez uzasadnienia historycznego.
Tutaj pan ewidentnie się rozpędził. Przynajmniej w części dotyczącej okien. Remonty a zwłaszcza ostatni – dowodzą, że takich ostrołukowych okien nigdy tam nie było. Łuki są w ścianach i to zapewne zasugerowało panu „dawny” kształt okien, jakoby mieć kiedyś miały, ale to tylko jego fantazja. Posłużę się tu innym zdjęciem, z wieży kościelnej, gdzie łukowatego zwieńczenia „dziury” w ścianie szukać by należało.
Wyraźnie widać ślad po… no, po czymś. Bez powodu by tego tam nie wstawiono, bo po co utrudniać sobie prace, prawda? Kwestię tę opisałem w tekście o rekonstrukcji miasta. I to jest ślad po łuku dziury na okno lub drzwi.
Nie ma za to takich śladów w murach dworu, zatem i okien o takim kształcie być nie mogło.
Co do bramy, też można by mieć pewne wątpliwości, choć to już chyba rzecz w terminologii. Przed rokiem 1869, kiedy wykonano poniższą fotografię, wejście mogło znajdować się w alkierzu, jak na to wskazuje ślad na murze.
Ogólnie, wejść do dworu były trzy, jeśli wierzyć temu, co widać. W południowej ścianie, najbliższej ulicy, widoczne, dziś również aktualne, choć nieużywane oraz trzecie, współczesne we wschodniej ścianie południowego alkierza.
Wejście mogło być faktycznie okazalsze, z dwuspadowym zadaszeniem ponad, być może z szerszą oprawą drewnianą, dlatego mogła być traktowana jako bardziej reprezentatywną od jemu współczesnego, widocznego na fotografii.
Z końcem opowiadania pana burmistrza, margines nieścisłości zawęża się już tylko do lat dziesięciu, odmładzając kościół nieco, ale za to dodaje ciekawą informację dalej:
Tu trochę mnie zastanowił, gdyż powszechnie wiadomo tylko o jednej zmianie zwieńczenia wieży, czyli o rozebraniu bani i o nakryciu jej ostrosłupem, istniejącym do dziś. Z rysu historycznego wiadomo, że w 1823 roku ostatni wielki pożar miasta strawił większą część dachu kościoła oraz część wieży, z organami. Jednak chyba do samej bani ogień nie dotarł, skoro jej wymiana nastąpiła ponad czterdzieści lat później. Wskutek pożaru, zlikwidowano kopułę znad transeptu, dach zaś został przebudowany tak, że nieco obniżono jego nachylenie, co pozostawiło wyraźny ślad w murze wieży. Tu odsyłam do mojej fotografii – kilka akapitów wyżej.
Zatem o jakiej drugiej zmianie może być tu mowa? Kto wie…
Poniżej załączam cały artykuł, w jednej szpalcie, który posklejałem z fragmentów rozrzuconych na dwie kolumny, rozkawałkowanych obrazkami nie mającymi niczego z nim wspólnego oraz z ryciną, zamieszczoną kilka stron dalej.
Trzeba wiedzieć, żeby pewne „fakty” z gazet, książek sprawdzać w kilku źródlach, niestety w Pabianickiej literaturze dużo jest nieścisłosci, fantazji autorów czy po prostu błedow. Fajnie porównany artykuł z rzeczywistością. Gratuluje
W jakiejś książce czytałem ze u zbiegu ulic Richard i Piłsudskiego istniał zwierzyniec
Richard? Chodzi o św. Rocha?
U Barucha czytamy o założeniu w 1838 roku ogrodu publicznego u zbiegu tych ulic, na parceli numer 197, czyli mnie więcej tu, gdzie dziś stoją dawne zabudowania KruuschEndera, bieżąco znane pod nazwą firmy ABM Jędraszek.