Ciekawa pieczątka

Czasami zainteresuje mnie coś pozornie nijak mającego się do Pabianic, dedykacja ofiarnej Krysi dla anonimowego księdza, książka napisana przez księdza i własnym sumptem wydana w Warszawie, odnosząca się do sytuacji w łódzkich fabrykach, niby po sąsiedzku, ale nadal bez związku z naszym miastem.
Moją uwagę przykuł element, który do te książki został dodany.

Z zasobów własnych

O książce słów kilka. Autor, a ksiądz z zawodu, odniósł się w niej do zaniepokojenia protestanckimi zachowaniami się przełożonych w łódzkich fabrykach. Nie padła żadna nazwa firmy ani nazwisko, by nie dać komuś powodu do pozwu o zniesławienie, wiadomo. Ot, taka polemika z ówczesną współczesnością dobrego i pobożnego katolika wywołanego do tablicy listem jednej z pracownic łódzkiej manufaktury oburzonej zachowaniem się i stylem bycia mistrzów, brygadzistów oraz dyrektorów firmy i oczywiście – protestantów. Bo przecież wszyscy katolicy to tylko dobrzy i pobożni… 😉

Tydzień później.

Plan na książkę miałem dość prosty. Dowiedzieć się czegoś o jej pochodzeniu, tym wtórnym. Związanym z biblioteką, w której zasobach się znalazła, co też możliwe, że dzięki owej Krysi, co ją ofiarowała księdzu, który mógł być powiązany z Misjonarzami lub wręcz być jednym z nich nawet. Skontaktowałem się więc wpierw z księdzem misjonarzem Sławomirem Wartalskim, z którym miałem już wcześniej styczność, kojarząc go, że miał być również Misjonarzem. I jest nim. Ale nie był w stanie powiedzieć mi nic, ponad to że biblioteka faktycznie była i że mieściła się na poddaszu domu parafialnego przy ulicy Zamkowej 39. I nic więcej. Zatem udałem się tam osobiście, porozmawiałem z obecnym proboszczem, ale ów jest tam dopiero od kilku miesięcy i nie był w stanie wcale mi pomóc. Ale nie zostawił mnie z niczym. Odesłał do księdza Radosława, który miał mieć nieco szerszą wiedzę o historii parafii. Kontakt telefoniczny wiele mi jednak nie dał. Dowiedziałem się tylko, że bibliotekę zlikwidowano około trzydziestu lat temu i w zasadzie to nawet sam dodałem coś księdzu od siebie z wiedzy na ten temat omawiając książeczkę i mówiąc, że w stemplu nazwa miasta jest pisana jeszcze jotą więc trafiła do zbiorów bibliotecznych jeszcze przed 1936 rokiem, co uznał za wartą zapamiętania informację… I tu w sumie też nic już nie zdziałałem. Ale, gdyby nie było by o czym pisać, to pewnie bym nie pisał 😉

Z zasobów własnych.

Wraz z rozwojem sprawy, zmieniłem trochę swoje podejście do chęci posiadania tej książeczki. Zasadniczo kupiłem ją tylko przez tę pieczątkę. Ani nazwisko księdza ani treść nijak nie wiąże się z Pabianicami, choć treść w pewnym sensie może nawiązywać do naszego miasta, gdyż odnosi się do jednej z łódzkich fabryk włókienniczych więc sytuacje, które tam opisano mogło się pojawiać również u nas. I pewnie tak było.

Mały wtręt.

Kilka tygodni temu… no w sumie to już lata temu a potem miesiące temu i w sumie kilka tygodni temu znów poruszył się u mnie temat naszego rynku. Starego Rynku w Pabianicach.

Posiadam pewne, dość unikalne, opracowanie Jana Fijałka pt.: „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku”, wydanie z 1952 roku. Widać, że pisane na maszynie, drukowane powielaczem, klejone dość topornie, ogólnie jakościowo książka nie powala, ale treścią już tak. Treścią już powala. W niej jest opis naszego rynku. Starego. Pierwszego. I nie, nie jest to ten nasz współczesny stary rynek. Przynajmniej wedle tego, jak rozumiem jego opis przytoczony przez p. Fijałka.

Tu, od lat toczę spór z kolegą archeologiem, który pewnie uśmiecha się ilekroć mu wypominam swoją teorię, opierającą się właśnie na Fijałku versus jego teorii mającej opierać się… na bliżej niesprecyzowanych „wynikach badań” (czyich, z kiedy itd), których chyba mi w sumie nigdy rzeczowo nie wyłożył. Może dlatego wolę wierzyć pan Fijałkowi, bo ten odsyła mnie do konkretnego pisma, z konkretną datą.

Teraz rzecz ma się tak: istniała księga lustracyjna z 1685 roku, z której swą wiedzę czerpał p. Fijałek. Niestety nie napisał, czy czytał ją przed wojną czy już po oracz czy zachowała się do naszych czasów, wiadomo: II WŚ.

Ale taka była.

Wiadomo natomiast, że miasto Kraków relatywnie praktycznie nie ucierpiało z powodu przetoczenia się frontu sowieckiego na tych terenach w 1945 roku i dzięki temu są spore szanse na wgląd to tej księgi. Zatem uznałem, że spróbuję skontaktować się z Archiwum Kapituły Krakowskiej. Ale tu natrafiłem na opór materii. Nikt nie odpowiedział na mój e-mail. Nikt też nie chce rozmawiać przez telefon, uparcie sygnał wolny jest, bez nawiązania połączenia. W godzinach między 9:00 a 12:50… tak, nie 13:00, nie 12:30. 12:50.

o_O

Dobra. Co więc mi pozostało? No, najprościej to by było się tam udać, ale jakoś mi tak trochę nie po drodze do Krakowa. Ale, że tu najprostsza opcja odpadła, trzeba było poszukać innej. I chwilowo odwiesiłem sprawę na przysłowiowym haku.

Teraz, kiedy pojawił się wątek książki księdza Godlewskiego, wpadłem na szatański plan 😛

Postanowiłem ją „przehandlować” barterem. Skontaktowałem się dzisiaj telefonicznie a popołudniu wyłożyłem swój pomysł mailowo do Archiwum Misjonarzy, że mam taką pozycję i że chciałbym się jej pozbyć na korzyść ich zasobów bibliotecznych, gdyż przejrzawszy katalog on-line nie znalazłem tego tytułu, zatem ja im ofiaruję to wydanie, ale oni pomogą mi z kontaktem z Archiwum KK i wstawią się za mną u nich 🙂

Proste i liczę, że skuteczniejsze od moich dotychczasowych starań.

Wszak, nie ma to jak rozmowa księdza z księdzem, a nie jakiegoś obcego poszukiwacza z instytucją. A tak, dwóch księży z Krakowa pochylą się na chwilę nad prośbą jednego cywila… Czy to coś pomoże? No, chciałbym. Pewnie.

Dzień później.

Otrzymałem odpowiedź zwrotną, trochę lakoniczną, ale dająca pewne nadzieje. Dyrektor archiwum Misjonarzy przychylił się do mojej prośby i mają się postarać, o czym mam zostać poinformowany.

No, to czekam na ich ruch.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *